I co mi po moim oppie, o Ann i k-popie

Te nogi należą do grupy, która jest moim #squadgoals
O, tytuł się nawet zrymował! Ale tak całkiem na serio, jeśli post Od zachodu do wschodu był dla mnie wyzwaniem, to było nic w porównaniu do wpisu dzisiejszego. Od ponad tygodnia zastanawiam się bowiem, jak miałabym Was nawet nie przekonać do k-popu, ale w jakiś miarę logiczny sposób, wyjaśnić, jak się w ten fandom wgłębiłam, co mi się podoba, a co nie, co w nim jest takiego niezwykłego aby nie wywołać śmiechu na sali, brzmiąc jak zakochana w celebrycie dziesięciolatka? Co ważniejsze, bo tu nawet nie o opinię o mnie chodzi, ale chciałabym też pokazać, że jest to coś więcej niż grupy o zbyt wielu członkach, dziwnych strojach i kolorowych włosach, których utwory może i wpadają w ucho, ale żadnej wartości nie niosą. I są takie dziwne, jak wszystko z Azji.

Poznajcie Jacksona Wanga, największego crusha w moim
życiu, który sprawia, że przeżywam kryzys za kryzysem
To może zaczniemy razem i opowiem Wam, jak to u mnie się zaczęło i rozwijało? Gdy zainteresował mnie temat Azji, a  w szczególności Korei Południowej moja parabatai śmiała się, że prędzej czy później wkręcę się w k-pop. Ależ jak ja bym mogła, przecież to wcale nie w moim stylu i taki kicz do kwadratu. Jak już wspominałam, utożsamiałam wtedy koreańską muzykę popularną głównie z Gangnam Style. Teraz może ona powiedzieć a nie mówiłam?, ponieważ wszystko przewidziała. Tyle, że ja nie zaczęłam po prostu słuchać k-popu, ja wskoczyłam w tę otchłań i nawet jeśli bym chciała, już nie wdrapię się z powrotem. W owym czasie, a była to mniej więcej połowa kwietnia, miałam straszną fazę na Buzzfeed i dosyć dużo czasu spędzałam czytając ciekawe posty ze strony i oglądając ich filmiki. Pewnego dnia natknęłam się na wideo,w którym Try Guys (jak sama nazwa wskazuje, jest to grupka facetów, którzy razem próbują różnych rzeczy) po raz pierwszy oglądali k-pop. Zaintrygował mnie on. Nierealne teledyski pełne idealnie wyglądających ludzi w dosyć niecodziennych strojach powinny wywołać konsternację czy zażenowanie (przynajmniej tego się spodziewałam), a moja reakcja była wręcz przeciwna. Odszukałam piosenki, aby móc zobaczyć całe teledyski, a nie tylko fragmenty. Potem, automatycznie wręcz klikałam na inne utwory tych samych wykonawców, aby przekonać się, w jaki sposób ich muzyka jest charakterystyczna. Ku mojemu zdziwieniu, kilka piosnek spodobało mi się na tyle, że słuchałam ich na okrągło. Powoli odkrywałam kolejnych wykonawców, kolejne utwory, które będą mi chodzić po głowie cały dzień, pomimo faktu, że przecież nie miałam pojęcia o czym właściwie się śpiewa. Był to wtedy etap, który teraz wspominam z myślą o jak miło było słuchać tego wszystkiego bez żadnego przywiązania do wykonawców, a tylko dlatego, że jest pełne energii i wpada w ucho. Członkowie grup byli dla mnie nierozróżnialni, ale powoli zaczynało mnie to irytować, bo chcę przecież wiedzieć kogo słucham.

T.O.P czyli Choi Seunghyun był moim pierwszym
ukochanym w świecie k-popu
Wtedy więc nastąpił "proces", który potem pojawiał się przy każdej grupie, w którą się wkręcałam. Wpisywanie w Google i tumblr imion poszczególnych członków, oglądania po raz enty teledysków, aby połączyć twarze z imionami, a gdy już mniej więcej się orientowałam, kto jest kim zaczynało się oglądanie vinów, kompilacji cute/funny/sexy moments, ściąganie zdjęć i ogarnianie inside joków, których w k-popowym fandomie jest cała masa, każda grupa ma ich tyle, że chociażby pierwszy raz wpisując ich nazwę w tumblr byłam strasznie skonfundowana, bo w ogóle nie rozumiałam co ich tak wszystkich bawi. Wraz z "uczeniem się" grup, coraz więcej dowiadywałam się też o takiej "technicznej" stronie tej muzyki, której forma, zasady i organizacja znacznie różnią się od zachodniego rynku muzycznego.

G-Dragon a.k.a Kwon Jiyong jest w Korei ikoną
i w pełni świadomy śmieje się, bo rujnuje życia
nie tylko w Korei
I oczywiście. Crushe. Chyba najgorsza rzecz łącząca się z tematem ja i k-pop. Najpierw jeden, potem drugi. Jest teraz październik, a ja jestem na poziomie siedmiu, z czego jeden uznałabym za najmocniejszy jak dotąd (tak, przebił Toma Odella i Leonardo DiCaprio), a do tego dochodzą jeszcze idole (bo tak nazywa się artystów koreańskiego muzycznego mainstreamu) na widok których, choć teoretycznie crushami nie są, miękną mi kolana. I to jest chyba jeden z najważniejszych powodów dlaczego bałam się tego wpisu. Sama tego nie rozumiem i nie umiem tego wyjaśnić, bo nawet jeśli są to znane osoby, których nigdy nie spotkam, no to jak można tak się czuć na widok tak wielu osób? Dlaczego tyle z nich powoduje, że robi mi się ciepło na sercu i przez cały dzień mam dobry humor, gdy zobaczę uroczy filmik z nimi, jestem podniecona, ale też zdenerwowana i tak dużo płaczę? Tak jestem w pełni świadoma faktu, że wychodzę na żałosną i niestabilną emocjonalnie, ale jeśli miałabym się do tego nie przyznać tutaj, na Annatomy, to gdzie indziej?

I tak dochodzimy do sytuacji dzisiejszej, gdy więcej zdjęć z mojej galerii yo k-pop niż ja i moi znajomi, azjatycka playlista to już nie paręnaście, ani nawet parędziesiąt piosenek, a czas liczę do comebacków, czyli powrotu grupy z nowymi piosenkami, teledyskami i albumem. A październik to, tak swoją drogą, emocjonalny roallercoaster, bo każda z moich ulubionych grup wraca...

Byun Baekhyun jest takim uroczym śmieszkiem,
dopóki nie wsadzi się go do teledysku albo na scenę,
bo wtedy zaczyna się jakoś tak dziwnie na Ciebie patrzeć
Co mi się właściwie w k-popie podoba? Na temat zalet i wad wkręcenia się w tę muzykę napisałam sześć stron w pamiętniku i spokojnie mógłby być to temat na osobny wpis. Nie chce Was jednak zanudzać tylko tym tematem i w ogóle będę pod wrażeniem, jeśli komuś będzie chciało czytać się o historii mojego emocjonalnego upadku, więc postaram się streścić. Na początku zafascynowała mnie sama forma. Wpadająca w uch o muzyka, grupa atrakcyjnych ludzi w kolorowych filmikach wyglądająca tak nierealnie, że nie dziwią nawet ich stroje czy kolorowe włosy i makijaż, bo to przecież nie jest z tego świata, taka Kraina Czarów. Wystarczy włączyć teledysk. Była więc to moja odskocznia, przeciwieństwo monotonnego realnego życia, coś do czego można uciec po męczącym dniu. Tak było przynajmniej na początku. Potem odkryłam, że składa się na to też masa innych rodzajów muzyki i wideo. Estetyczne, skomplikowane fabuły, o których są całe teorie, smutne historie, agresywne, wręcz atakujące Cię kawałki. Było coś na każdy humor, każdą sytuację. Obalam więc mit: k-pop może wzruszyć, może zainspirować do napisania opowiadania i tak dalej. W każdym razie, mój problem z nim na poziomie emocjonalnym zaczął się wtedy, gdy przestało chodzić jedynie o muzykę, a głównym powodem stawały się tworzące ją osoby. Bo okazało się, że wszystkie są nie tylko atrakcyjne i straszliwe utalentowane, ale również zabawne, kochane, sarkastyczne, cieżko pracujące, pełne pasji. A interakcje w zespołach zawsze wywołują we mnie taki cień zazdrości, gdy członkowie bawią się razem, przedrzeźniają, ale i wspierają, bo dla mnie to takie stuprocentowe squad goals, którego nigdy prawdopodobnie nie osiągnę. Oczywiście można mówić, że przecież nie znasz tych osób, nie wiesz jakie one są na prawdę, ale każdy kto przeżył celebrity crusha zdaje sobie chyba sprawę, że to tak nie działa. Chciałabym umieć to wyjaśnić lepiej, ale nie jestem w stanie wytłumaczyć, jak i dlaczego czuję, tak jak się czuję.

Suga, bądź Min Yoongi wygląda jak taki uroczy pierożek,
ale jesli tylko dacie mu rapować robi się agresywny
Z k-popem łączą się też dla mnie wady, jest ich chyba tyle samo co zalet, jeśli nie więcej. Czasami przeraża mnie fakt, że jestem tak bardzo zależna, od osób, które nigdy nie będą nawet świadome mojego istnienia. Te same osoby potrafią zachowywać się mega atrakcyjnie tylko po to, aby chwilkę później przeobrazić się w upośledzonego pięciolatka. Odczuwam więc multum emocji podniesionych do ekstremum. Moja samoocena, już wcześniej dosyć niska, teraz przebiła dno. No bo nie da się uniknąć porównywania z idolami. Oglądasz filmik z jednym z nich, potem wstajesz i idąc zrobić sobie herbatę, mijasz lustro. Czy jestem karykaturą człowieka? Czy jestem tym samym gatunkiem, co osoby z ekranu mojego komputera? No i jeszcze dochodzi kwestia całej tej wcześniej wspomnianej Krainy Czarów. Bo tak, to jest cudowne, ale istnieje tylko na ekranie komputera i nigdy nie będziesz w stanie tam rzeczywiście uciec od realnego świata.

Muszę jeszcze parę zdań poświęcić niesamowitej dla mnie właściwości tej muzyki, jaką jest motywacja do ruchu, zrobienia czegoś, pobudzenia. Uważam się za osobę dosyć pasywną i nie przestaje zadziwiać mnie fakt, że przy dźwiękach tej muzyki jestem w stanie biegać, tańczyć, wyjść z domu i mam na to ochotę. Że chcę tańczyć do trzeciej nad ranem do tych piosenek, chociaż nie umiem tańczyć. Bo to mnie nie męczy, a wręcz przeciwnie - daje mi energię. To działa lepiej niż kofeina. Kiedy mam lekcję o siódmej rano, kawa nie zdziała nic, ale pięć czy sześć szybszych piosenek od razu stawiają na nogi.

Park Jimin. Dlaczego ten człowiek istnieje? I dlaczego
 w ułamku sekundy z uroczego dzieciaczka zmienia
się w boyfriend material?
Jeśli doszedłeś aż tu, Drogi Czytelniku jestem pod ogromnym wrażeniem, bo mam wrażenie, że nie jest to zbyt atrakcyjny wpis. Czułam natomiast ogromna potrzebę napisania go i chciałam być w zgodzie ze sobą samą. Oczywiście zawsze skaczę z radości na widok każdego kolejnego komentarza na blogu, pod wpisem jednak szczególnie zależy mi na Waszej opinii. Szczerej. I czy w ogóle jakiekolwiek posty na temat koreańskiej muzyki popularnej interesowałyby Was w przyszłości? Jakiś konkretny temat? Pomóżcie! Życzę miłego wieczoru i do następnego wpisu!

PS: Wpis opatrzony jest gifami moich crushów. Podczas wybierania oprawy graficznej dopiero sobie uświadomiłam, że wschodni kanon piękna odbiega od naszego, więc pewnie obędzie się u Was bez zachwytów, tylko błagam, nie wyzywajcie siódemki moich dzieci ich od dziewczynek ;_; I tak w ogóle starałam się wybierać takie zdjęcia bez szalonych kolorów włosów i strojów, żeby Was nie zrazić, ale dla Min Yoongiego musiałam zrobić wyjątek, a Jacksona to już w ogóle.
PPS: Oppa w tytule (pewnie znany z hitu PSY) to po koreańsku starszy brat, ale również starszy chłopiec, określenie, którym zwróci się do niego dziewczyna, w tym fanka do swojego idola.

5 komentarzy:

  1. Lubię próbować nowych rzeczy, więc przekonałaś mnie. Przesłucham jakieś piosenki, a ponieważ strasznie łatwo wpadam w obsesję, będę robiła to przez cały dzień. Prawdopodobnie. W końcu skoro spodobało mi się anime to może k-pop też? Ale jeszcze wszystko przede mną.
    Mam wrażenie, że ten komentarz jest trochę nieogarnięty, ale mój mózg pracuje wolniej, kiedy jest zmęczony, więc przepraszam :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Post ciekawy, zawsze jest fajnie poznać coś nowego. Nie wiem co więcej powiedzieć, chyba to, że z pewnością posłucham, kto wie, może przypadnie mi do gustu? Do kolejnego wpisu :D
    Katty

    OdpowiedzUsuń
  3. Wciąż nie moja stylistyka, ale miło poznać trzeźwe spojrzenie :D. Osobiście k-pop kojarzy mi się bardziej z "Language of Love" zespołu Ylvis, bo sporo fanów tego nurtu (tak to nazwać?) się tam zleciało w komentarzach :D. Ale staram się pamiętać tylko tych pozytywnych :P.
    I nie przejmuj się, przecież takie emocje to nic złego. Zdrowe. I zaryzykuję stwierdzenie, że sporo nastolatek to wobec czegoś odczuwa, tylko się nie przyznają. I nie jesteś karykaturą człowieka, no co ty. Osobiście uważam cię za bardzo ładną i inteligentną dziewczynę.
    Miło widzieć, że Annatomy wróciło do żywych :).

    OdpowiedzUsuń
  4. Ten post jest jedną z najbardziej uroczych rzeczy jakie ostatnio czytałam <3
    Czy może mogłabyś zrobić jakiś post w rodzaju przewodnika po k-popie lub bo prostu zbioru swoich ulubionych zespołów/utworów? Bo jestem leniwym noobem i co prawda wygooglałam jednego z twoich crushy, ale żeby ogarnąć to wszystko... Przydałaby się pomoc ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Rany, ten post jest super. Wszystko napisane sensownie i zaciekawiło mnie, chciaż temat niespecjalnie mnie dotyczy. Może posłucham nawet czegoś k-popowego... kiedyś. Podbijam Angę, przewodnik byłby zacną rzeczą.

    OdpowiedzUsuń