Powiem Wam szczerze: sezon ósmy podobał mi się najmniej ze wszystkich dotąd obejrzanych. Tylko proszę mi tu nie buczeć, krzyczeć i rzucać niebezpiecznymi przedmiotami w ekran. Już wyjaśniam. Był taki moment, kiedy uważałam, że jest to kompletna katastrofa. Na szczęście przyszedł finał, który jak zwykle chwyta za serce i teraz mam całkiem pozytywne mniemanie, co nie zmienia jednak faktu, że w porównaniu do swoich poprzedników, wypadło to słabiej.
Chodzi mi tu najbardziej o atmosferę całej serii. Oglądam, oglądam i nie widzę problemu, aż przypomnę sobie mojego ukochanego Tennanta. I trudno mi to wyjaśnić, ale jakoś oglądając tamte odcinki czułam się zupełnie inaczej, w pozytywnym tego słowa znaczeniu, niż teraz. Mam wrażenie, że oglądając poszczególne regeneracje, czuję zupełnie inny klimat. Każdy mi się podobał, ale w moim przypadku to Dziesiąty był strzałem w... Dziesiątkę.

Dwunasty Doktor bardzo różni się od tego, granego przez Matta Smitha. Podczas, gdy jego poprzednika określiłabym Władcą Czasu dla ludzi, Doktor Capldiego wydaje się wręcz przeciwny. Ten pierwszy mówi o byciu jak najlepszym człowiekiem, motywuje do prezentowania sobą odpowiednich wartości, jest przyjacielem Ziemi, pocieszycielem, wsparciem. W pewnym momencie Clara zaczęła krzyczeć, że dwunasty Doktor uważa człowieka za istotę głupiutką i nie wartą uwagi. I choć może trochę przesadzała, widać tu, jak bardzo różni się postawa Władcy Czasu. Jest dużo okrutniejszy, bez widocznych wyrzutów patrzy na śmierć innych, mniej empatyczny, ale... To nie jest bezwzględny okrutnik. To kosmita zagubiony, nie całkiem potrafiący się z początku odnaleźć. W pierwszym odcinku miałam wrażenie, że jego towarzyszka lepiej wiedziała, kim jest Doktor niż on sam. I wtedy trochę mi było go żal. Doktor więc nie jest zły. Jest inny. I bardzo podobał mi się fakt, że nie lubił się przytulać. Tylko potwierdzało to fakt, że jest on troszkę wycofany. Ma jednak świetne poczucie humoru. Po prostu uwielbiam jego teksty.
Nie mogę powstrzymać się od porównań z jedenastym, wybaczcie, ale chciałam poruszyć jeszcze kwestie wyglądu i wieku Władcy Czasu. Mieliśmy młodych przystojniaków przez dwie ostatnie regeneracje, więc myślę, że ta zmiana wyszła na dobre. Wreszcie mamy parę podróżników w czasie, których nie łączy żadna romantyczna relacja. Choć oczywiście są shipperzy Clary i Doktora, to umówmy się, że nie ma tu, żadnego wzdychania, jak w praktycznie każdym innym sezonie. Przynajmniej między kosmitą z Gallifrey, a jego towarzyszką przygód.
No to jak już o Clarze piszę, powiem, że tak jak podejrzewałam, polubiłam ją bardziej w tym sezonie. Lepiej jej z Capaldim niż Smithem. Wiele osób zarzuca, że przez pannę Oswald zrobił się serial Clara Who. Zabiera Doktorowi rolę. Jest zbyt zdecydowana. I nie rozumiem zarzutu, bo to chyba dobrze, że mamy taką wybijającą się kobietę. Wiadomo, że głównym bohaterem jest tytułowy Doktor, ale to, że jest przyćmiewany przez postać, graną przez Jennę Coleman, jest moim zdaniem winą charakteru samego Władcy Czasu w nowym wcieleniu. To on jest za mało konkretny. Bardzo ciekawa jestem kobiety w nowym sezonie i tego, jak poradzi sobie ze stratą Danny'ego, którego, tak swoją drogą, strasznie z nią shipowałam.
Muszę poświęcić cały akapit, na coś co chciałabym ukraść z planu serialu. I nie, nie chodzi tu o soniczny śrubokręt. Ten łatwo skombinować. Dużo bym za to dała za szafę Clary. Naprawdę. wiele razy zatrzymywałam odcinek tylko po to, aby patrzeć na stylizację panny Oswald. Jakim cudem będąc nauczycielką angielskiego, stać ja na takie cudeńka? Mam wrażenie, że wymyślę niedługo jakiś post, tylko po to, aby powsadzać tam zdjęcia Clary.
Jako, że zamiast zwyczajowych trzech czy czterech sezonów, pisze tylko o jednym, mogę jeszcze wypowiedzieć się na temat Missy, postaci pojawiającej się przez praktycznie cały sezon, a której tożsamość była wyjaśniona dopiero w finale. Niestety nie byłam zaskoczona, bo dostałam spoiler. Przypuszczam jednak, że dla innych musiał to być szok. Wracając do samej bohaterki. Nie lubię jej, ale nie tak jak powinno się nie lubić złoczyńców. Uważam, że to po prostu postać słaba, nieciekawa. Denerwowała mnie przy każdym pojawieniu i odniosłam wrażenie, że tak naprawdę zależy jej tylko na tym, aby zrobić wrażenie na Doktorze. Słodkie? Mnie jakoś to nie rozczuliło.

PS: Zastanawiam się i jednak stwierdzam, że to nie jest najgorszy sezon. Siódmy był gorszy. Zwracam honor panu Capaldiemu. Bardzo Pana lubię.
Ej, Doctor Capaldiego jest super! Nie jest jakoś mega super pisany, bo Moffat (który odcinki pisze najlepsze na świecie, ale postaci idą mu już znacznie gorzej), ale jest super zagrany! A scena pojedynku na łyżki? Genialne!
OdpowiedzUsuńClara jest super w ósmym sezonie, ale ja byłam za tym, żeby odeszła poświątecznym. Co za dużo, to nie zdrowo, nawet jeśli rzeczywiście ma boskie stylówki.
No i proszę, kto mógł być zaskoczony kim jest Missy? Chyba tylko Doctor nie ogarnął od czego to skrót :D A tak na serio, to było mega dużo fanowskich teorii z tym związanych i ta jedna słuszna xd. A co do samej postaci, to jest fajna tylko kiedy śpiewa: "o Missy you're so fine...". Ale jednak wolę Mistrza Johna Simma
No, teraz się głupio czuję, bo ja jeszcze nie obejrzałam wszystkich odcinków. Ale ja jestem raczej słaba w oglądaniu seriali :/
A Danny'ego było mi mega żal, strasznie go polubiłam i strasznie płakałam...