O Whomanikonie, wspaniałym fandomie i cosplayu

Post nie tylko dla fanów Doktora! Ten wpis będzie pewnie zawierał ogromne ilości entuzjazmu, ponieważ to właśnie on przepełnia mnie od soboty. Wybrałam się wtedy na pierwszy polski konwent poświęcony w całości Doktorowi Who, a jako że odbywał się w mieście rodzinnym - Krakowie, specjalnie wysilać się tu nie musiałam.  Po raz pierwszy w życiu zdecydowałam się na cosplay i dzisiaj chciałabym nie tylko napisać o samym wydarzeniu, ale też o tym, co najcudowniejsze w fandomie i takim właśnie przebieraniu się.

Tardis w Krakowie
Około południa w sobotę dwunastego marca byłam dosyć poddenerwowana. Jak zwykle, wszystko zaczęłam robić w ostatniej chwili, bo zamiast wcześniej przygotować fryzurę w stylu lat pięćdziesiątych do cosplayu, wolałam czytać w łóżku, a potem wpadłam w panikę, bo trzeba wyjść, a Ann niegotowa. W końcu jednak przydreptałam do Arteteki rażąc przechodniów po oczach długą różową spódnicą i pasującymi szpilkami. Przy wejściu wzięłam, program, numerek i ruszyłam na górę.

Już praktycznie na wejściu ktoś krzyknął: Rose! (postać, za którą się przebierałam). Tak mile zakoczona przez kolejne parę godzin buszowałam wśrod stoisk wystawców, których co prawda było niewiele, ale za to jakie cuda przywieźli (zgarnęłam zakładkę z hasłem Allons-y i Funko Pop Cybermana), rozmawiałam z wieloma ludźmi, robiłam sobie zdjęcia i podziwiałam cosplayerów. Co więcej, choć udało mi się wysłuchać tylko jednej prelekcji (zazwyczaj patrzyłam na zegarek i widząc, że jestem 10 minut spóźniona stwierdzałam, że to nie ma sensu), ale cóż to była za ciekawa opowieść. O Shakespearze i Doktorze, ich wspólnych przygodach, czasami dosyć skrajnych opisach Williama, a także nastawieniu Brytyjczyków do barda. Dla mnie temat i jego realizacja były fascynujące. W Artetece czekał też na nas Tardis, obiekt, który jak przypuszczam wielu uczestników z chęcią zabrałoby do domu.

A tak wyglądałam
To nie tylko jednak przedmioty związane z Doktorem sprawiły, że byłam wtedy taka szczęśliwa, a ludzie. Ci wszyscy, którzy podchodzili, prosili o zdjęcia, zgadzali się, abym to ja strzeliła sobie z nimi fotkę, witali się, rozmawiali ze mną czy nawet posłali uśmiech. Fandom Doctora poznawałam jakby na żywo relacjonując to krok po kroku na blogu. Dopiero podczas Whomanikonu miałam jednak okazję poznać innych fanów i porozmawiać z nimi. Jest coś magicznego w spotkaniach ludzi z obsesją. Nie musisz się zastanawiać jak zacząć rozmowę, jaki temat podjąć, bo jest to oczywiste. Dla osoby nieśmiałej i troszkę wycofanej jeśli chodzi o kontakty w realnym życiu, rozmowa z nieznajomymi jeszcze nigdy nie była tak łatwa, przyjemna, interesująca i zabawna.

Przypuszczam jednak, że miało to coś wspólnego z owym cosplayem i ten temat również chciałabym poruszyć. Zawsze podziwiałam ludzi, którym się chciało tworzyć cosplay, i to zarówno takim, którzy są w stanie wytrzasnąć skądś zbroję czy broń do kostiumu jak i tym, których stroje są bardzo proste. Nigdy jednak nie zastanawiałam się dlaczego ludziom tak się to podoba - wiadomo, fajnie wyglądać przez chwilę fikcyjna postać, ale czy naprawdę jest to warte tych wszystkich pieniędzy? Z tego co się orientuje jest to hobby dosyć kosztowne, chyba, że jesteś jakimś profesjonalistą i wygrywasz konkursy. Ponawiam więc pytanie czy warto? Warto.

No i jeszcze zdjęcie w Tardis, jako
down, że szczęście jest osiągalne
Siedząc w Artetece w swojej różowej spódnicy i upiętych włosach nie byłam Anią. Byłam Rose Tyler. Nie tylko ludzie się do mnie tak zwracali, ale również prowadzili konwersację w taki sposób, jakbym rzeczywiście nią była. I ja też nie całkiem czułam się sobą. Byłam pewniejsza siebie, bardziej pozytywna i pełna energii (a tak Ann bynajmniej się nie zachowuje w normalnych warunkach).

Krótko mówiąc, jest coś pociągającego w tym, że na jakiś czas stajesz się kimś, kogo lubisz i podziwiasz. Jest coś magicznego w tym, że dzięki tobie, twojej pracy fikcja, tak bardzo ukochana, choć na chwilę stała się rzeczywistością. Jest coś pięknego w tej idei i wydaje mi się, że może to uczucie może wynagrodzić pracę i wydane pieniądze.

PS: Shout-out do Angi, z którą prawie udało mi się spotkać, ale niestety się nie udało :(

5 komentarzy:

  1. Nie wierzę, haha <3 Jejku, dlaczego ja nie wiedziałam, że to byłaś ty... Pewnie mnie nie pamiętasz, ale zrobiłyśmy sobie zdjęcie na evencie, nie pogadałyśmy, a gdybym wiedziała, że jesteś autorką tego bloga to bym się bardziej odezwała :')
    Jeszcze raz ci powiem: Rose wypadła cudnie <3
    Whomanikon mega <3 Do zobaczenia za rok?

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja tam ciągle żałuję, że poszłam na burgery, zamiast zostać i zagadać. Bo kurde, jak Cię zobaczyłam, to akurat leżałam na tych pufach w Pauzie i trwał panel, więc było mi głupio przeciskać się przez ludzi, a byłam pewna, że rozstrzygnięcie konkursu jest o 19.00! (I przez to nie zdążyłam zagłosować, ale napisałam twój numerek na tej karteczce).
    Ale zachwalasz ten cosplay! Aż się chyba w przyszłym roku przebiorę za Adipose xD

    OdpowiedzUsuń
  3. Wstyd się przyznać, ale nadal obejrzałam tylko kilka odcinków. Od jutra naprawiam ten błąd!
    Wyglądałaś pięknie, serio! Nie lubię używać tego słowa, ale naprawdę. No napatrzeć się nie mogę :D.

    OdpowiedzUsuń
  4. Kocham twój cosplay <3
    Ja od paru miesięcy cieszyłam się jak głupia na Whomanikon - nie dość, że w moim mieście, to jeszcze konwent tak cudownego, niepowtarzalnego fandomu!
    Chciałoby się. Szkolna wycieczka do Warszawy skutecznie zniweczyła moje plany.
    Dobiłaś mnie tymi figurkami Funko :")
    Ale cieszę się, że dobrze się bawiłaś! :D
    Teraz modlę się, żeby za rok Whomanikon również był w Krakowie. Jeżeli znowu go przegapię tylko dlatego, że jest w innym mieście, to chyba zaszyję się pod kocem i już nigdy stamtąd nie wyjdę :(
    Ale trzeba być dobrej myśli ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dodam jeszcze: Przynajmniej mam czas, żeby wymyślić sobie jakiś fajny cosplay :D Niestety z moim kolorem włosów to nie będzie łatwe :( Zazdroszczę wszystkim blondynkom i brunetkom, bo bohaterki książek mają na ogół właśnie charakterystyczny kolor włosów, a ja z moim nijakim ciemnym blondem to mogę chyba co najwyżej przebrać się za Tris (a jakoś mnie do tego nie ciągnie).
      Co tam! Dam radę :D

      Usuń