Nigdy wcześniej nie miałam okazji spotkać się z zombie na kartkach książki. Chociażby dlatego, że pomimo zainteresowania magicznymi stworzeniami, chodzące trupy jakoś nigdy mnie nie pociągały. Kojarzę je bardziej z gier, filmów czy seriali, cieszących się ogromną oglądalnością niż powieści. Chcąc się przekonać, czemu zawdzięczają taką popularność, sięgnęłam po Ciepłe ciała z niezbyt pozytywnymi oczekiwaniami. Dałam się zaskoczyć.
R jest zombie. Jego serce nie bije, jednak od kiedy i dlaczego? Nikt nie pamięta. Wraz z innymi Martwymi mieszka na zapuszczonym lotnisku i opuszcza je tylko po to, aby polować na Żywych. To jedyny sposób aby mógł podtrzymać swoją egzystencję. W czasie jednej z wypraw R niespodziewanie ocala Julie, co daje początek niecodziennej znajomości Żywej z Martwym. Ta relacja zmienia nie tylko ich samych, ale może być również ratunkiem dla zimnego, pełnego okrucieństwa świata.
Mój przyjaciel, M, mówi, że ironia bycia zombie wynika z tego, że wszystko jest zabawne, ale nie możesz się uśmiechać, bo zgniły ci wargi.
Typowy zombie ma nieprzytomne spojrzenie, jęczy, a przede wszystkim zjada mózgi. R nie jest tu wyjątkiem. Początkową monotonię jego egzystencji przerywają jedynie sceny krwawych polowań. Czego innego możemy się spodziewać po truposzu? Jednocześnie jednak bohater zastanawia się nad celem życia, istotą śmierci. Ten rzucający się w oczy kontrast między codziennością, a przemyśleniami R niektórym może się wydawać nieco przesadzony, ale moim zdaniem jedynie podkreśla wagę zadawanych przez tę postać pytań. W gruncie rzeczy są to poruszane naprawdę ważne kwestie, które nie brzmią jednak na zbyt wydumane, ponieważ po chwili dzieje się coś zabawnego i ta atmosfera powagi znika.
Wraz z rozwojem akcji, coraz bardziej odchodziłam od koncepcji zombie jako chodzących krwiożerczych truposzy, ponieważ zaczęli mi oni przypominać współczesnych ludzi. Nie chodzi tu oczywiście o rodzaj preferowanej diety, a bardziej o tą nieurozmajconą codzienność, gdzie każdy dzień wygląda tak samo - dzisiaj będzie wyglądało tak samo jak jutro, a w życiu brakuje emocji. Właśnie pod ich wpływem R zaczyna się zmieniać, dostrzega, rozumie i czuje więcej. Po lekturze książki sporo myślałam o tej granicy człowieczeństwa
Bo gdy już dotrzesz do końca świata, to nie ma wielkiego znaczenia, którą drogę wybierzesz.
Sporym plusem książki był język. Bogate słownictwo, ciekawe porównania i metafory nie są chyba typowym elementem literatury o zombie. Tak mi się przynajmniej wydaje, jako że mam dopiero jednoksiążkowe doświadczenie. Bardzo podobały mi się luźne nawiązania autora do klasyki romansu, a mianowicie Romea i Julii, co można dostrzec na pierwszy rzut oka, porównując imiona głównych bohaterów. Kilka scen przypominało te ze sztuki Shakespeara, jak chociażby słynną scenę balkonową. Te drobne odwołania bawiły, ponieważ, powiedzmy to sobie wprost, R nie jest typowym romantykiem.
Od pierwszych stron zapałałam sympatią do głównego bohatera. Ma on dystans do siebie i świata, a także, pod powłoką bezmyślnego potwora, pokłady poczucia humoru i inteligencję. Prostota jego języka i bogactwo myśli sprawia, że przypomina mi typowego introwertyka, co czyni go jeszcze bardziej ludzkim.
W głowie stawiam skomplikowane rusztowania słów, by sięgnąć sufitu katedry i namalować swoje myśli, ale gdy otwieram usta, wszystkie znikają.
Również Julie jest ciekawą postacią. Wiele w życiu przeszła i mogła zwyczajnie obwinić R i jego towarzyszy o wszystkie problemy świata, śmierć, chorobę, głód, biedę, ale ona zaakceptowała bohatera i fakt, że nie wszystko zależy od niego i niektórych rzeczy nie może zmienić. Generalnie w postaciach kompletnie się zakochałam. Ekschłopak Julie, którego poznajemy w dosyć niekonwencjonalny sposób, jej przyjaciółka, a także przezabawny M - wszyscy oni w niezwykły sposób ubogacaja historię.
Jeżeli chodzi o wrażenia wizualne to sposób, w jaki została wydana powieść raczej mi się podoba. Okładka, przedstawiająca prawdopodobnie głównego bohatera jest ciekawa, chociaż bez zachwalających książkę opinii wyglądałoby to dużo lepiej. Bardzo dobrym pomysłem było według mnie dodanie rysunków anatomicznych przy początku każdego rozdziału. Były takie klimatyczne.
Ciepłe ciała były dla mnie bardzo pozytywnym zaskoczeniem i miłym początkiem przygody z książkowymi zombie. Pomysłowa, zabawna fabuła, sympatyczny główny bohater, jego nieporadne próby normalnego funkcjonowania, a wszystko to przyprawione dozą ironii sprawiły, że mogę Wam śmiało polecić ten literacki debiut Isaaca Mariona.
Tytuł: Ciepłe ciała
Autor: Isaac Marion
Wydawnictwo: Replika
Data wydania: wrzesień 2011
Liczba stron: 308
Tytuł: Ciepłe ciała
Autor: Isaac Marion
Wydawnictwo: Replika
Data wydania: wrzesień 2011
Liczba stron: 308
Słyszałam o tej książce wiele dobrego, że jest nieszablonowa, zaskakująca. Co raz bardziej się przekonuję, choć realia mnie odrzucają ;//
OdpowiedzUsuńhttp://slowami-tez-mozna-dotykac-recenzje.blogspot.com/
Zachęciłaś mnie, teraz i ja będę musiała to przeczytać :3
OdpowiedzUsuń