
Tym razem Książę pokazuje nam historię Pana Lisa
(jako że Mały Książę miał przyjaciela lisa, określenie reżysera jest jeszcze
bardziej trafne), który porzucił karierę złodzieja na rzecz żony i syna.
Wspominając z tęsknotą dawne ekscytujące przygody, postanawia raz jeszcze coś
ukraść. A raczej trzy razy, bo ma zamiar wkraść się do gospodarstw Boggisa,
Bunca i Beana, trzech hodowców, mieszkających w pobliżu. Niewinna rozrywka może
sprowadzić jednak katastrofę nie tylko na Pana Lisa, ale także jego rodzinę i
całą społeczność zwierząt, ponieważ ograbieni mężczyźni postanawiają za wszelką
cenę wyeliminować złodzieja.

Kto nie zachwyci się fabułą (choć i takich nie
rozumiem) filmów Andersona, musi przynajmniej docenić względy estetyczne. W
przypadku Fantastycznego Pana Lisa jest to robiąca wrażenia animacja
poklatkowa. Podczas zbliżeń na twarz (bądź pysk) bohaterów, widzimy poruszające
się futerko, włosy, które ze zdjęcia na zdjęcie się zmieniają. Szczególne
wrażenie robią oczy, które bynajmniej nie wyglądają na martwe. Nie mogę nie
pochwalić kostiumów, bo wszystkie zwierzęta ubrane są ślicznie. Również
scenografia zasługuje na niemały podziw. Wszystko widzimy w żółtawej, ciepłej
kolorystyce, która przywodzi mi na myśl Kochanków z księżyca.

Naprawdę banalnie zabrzmi podsumowanie moich
odczuć, co do filmu, ale cóż zrobić, bo jest fantastyczny. Fantastyczny pomysł,
fantastyczna fabuła, fantastyczne postacie, fantastyczna estetyka. Oto
Fantastyczny Pan Lis, którego gorąco Wam polecam!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz