Fantastyczny Pan Lis

Wesa Andersona uważam za swoje odkrycie ostatnich miesięcy. Jak dotąd miałam przyjemność bawić się przy uroczym Moonrise Kingdom, a także słusznie nagradzanym Grand Budapest Hotel. Jako, że animacja to jeden z moich ulubionych gatunków filmowych, Fantastycznego Pana Lisa zobaczyć naprawdę pragnęłam. Pewien aktor pracujący z reżyserem powiedział o Andersonie, że to Mały Książę, który dorósł, a ja zaczynam się w tym stwierdzeniu coraz bardziej upewniać.

Tym razem Książę pokazuje nam historię Pana Lisa (jako że Mały Książę miał przyjaciela lisa, określenie reżysera jest jeszcze bardziej trafne), który porzucił karierę złodzieja na rzecz żony i syna. Wspominając z tęsknotą dawne ekscytujące przygody, postanawia raz jeszcze coś ukraść. A raczej trzy razy, bo ma zamiar wkraść się do gospodarstw Boggisa, Bunca i Beana, trzech hodowców, mieszkających w pobliżu. Niewinna rozrywka może sprowadzić jednak katastrofę nie tylko na Pana Lisa, ale także jego rodzinę i całą społeczność zwierząt, ponieważ ograbieni mężczyźni postanawiają za wszelką cenę wyeliminować złodzieja.

Bardzo mi się podoba sposób przedstawienia w filmie zwierząt, nie jako całkiem dzikie, ale również nie zupełnie cywilizowane. Zresztą sam Pan Lis powtarza, że jest przede wszystkim dzikim zwierzęciem. Mamy jednak pokazaną dość złożoną społeczność zwierząt, z doktorami, nauczycielami czy nawet prawnikami. W pewnej scenie główny bohater wymienia łacińskie nazwy swoich przyjaciół, co też niejako świadczy o edukacji tego słynnego kiedyś złodzieja. To taka ciekawa sprzeczność.

Kto nie zachwyci się fabułą (choć i takich nie rozumiem) filmów Andersona, musi przynajmniej docenić względy estetyczne. W przypadku Fantastycznego Pana Lisa jest to robiąca wrażenia animacja poklatkowa. Podczas zbliżeń na twarz (bądź pysk) bohaterów, widzimy poruszające się futerko, włosy, które ze zdjęcia na zdjęcie się zmieniają. Szczególne wrażenie robią oczy, które bynajmniej nie wyglądają na martwe. Nie mogę nie pochwalić kostiumów, bo wszystkie zwierzęta ubrane są ślicznie. Również scenografia zasługuje na niemały podziw. Wszystko widzimy w żółtawej, ciepłej kolorystyce, która przywodzi mi na myśl Kochanków z księżyca.

Z historii wynika oczywiście morał, dotyczący akceptacji samego siebie i innych oraz nie poddawania się trudnościom. Szczególnie spodobał mi się syn Pana Lisa, Ash i jego relacja z przybyłym w odwiedziny kuzynem Christopherem. Przybysz od pierwszej chwili wzbudza w rodzinie lisów sympatię, jest utalentowany, wysportowany i rozważny. Nic dziwnego, że Ash jest zazdrosny o rówieśnika. Wątek ten był moim zdaniem uroczy, w dodatku dialogi zawsze przyprawiały o uśmiech.

Naprawdę banalnie zabrzmi podsumowanie moich odczuć, co do filmu, ale cóż zrobić, bo jest fantastyczny. Fantastyczny pomysł, fantastyczna fabuła, fantastyczne postacie, fantastyczna estetyka. Oto Fantastyczny Pan Lis, którego gorąco Wam polecam!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz