Śniadanie u Tiffany'ego - Truman Capote

Któż nie zna już absolutnie kultowego filmu z uroczą Audrey Hepburn w roli głównej? Chyba każdy. Hollywoodzki hit bazowany był jednak na książce Trumana Capote, amerykańskiego pisarza i scenarzysty. Do lektury gorąco zachęcam, a już powiem dlaczego.

Młody pisarz ma przyjemność być sąsiadem niesamowitej Holly Golightly, tajemniczej, przebojowej, kochanej przez wszystkich młodej kobiety, pracującej jako dama do towarzystwa. Historia znajomości z nią przyniesie pełno niespodzianek i przygód, zwłaszcza, że sąsiadka obraca się również w towarzystwie mafii.

Ja się nie przyzwyczajam. Nigdy i do niczego. Kiedy się przyzwyczajasz, to jakbyś umierał.

Ta niedługa książka w sposób barwny pokazuje Nowy York lat 40. To kraina przyjęć, rozluźnionych obyczajów i pogoni za bogactwem. Sama Holly to uosobienie wolności, o czym świadczy chociażby jej profesja czy dopisek na skrzynce pocztowej bohaterki, głoszący 'W podróży'. Kobieta nie wie, co się może stać jutro, gdzie wyląduje i z kim. I chyba o tym jest ta książka. Któż z nas nie marzył o przygodach, niesamowitych historiach, których bohaterem będziemy my sami? Codzienność Holly jest pełna niezwykłych zdarzeń, ale bohaterka nie może się pogodzić z tym, że kiedyś trzeba będzie się ustatkować. Niby marzy o mężu, ale albo zakocha się w niewłaściwym mężczyźnie, albo jej wybranek jej się znudzi. Ta ciągła pogoń za nieznanym w końcu wypędzi bohaterkę z życia narratora.

Co ciekawe, Śniadanie jest pełne symboli. Począwszy od nieodłącznych atrybutów panny Golightly, czyli ciemnych okularów i rękawiczek, a na podarowanej narratorowi klatce dla ptaków skończywszy. Te pierwsze dwa to oczywiście akcesoria, które pomagają Holly zachować swój tajemniczy wizerunek, a także nie pozwalają jej lepiej poznać, bo w końcu kobieta ta chce być dzika, nieoswojona. Mamy również wspomnianą już klatkę, która została sprezentowana pisarzowi przez jego sąsiadkę. Domek dla ptaków zawsze mu się podobał, ale był zbyt drogi. Gdy Holly mu go kupiła, kazała obiecać, że nigdy nie uwięzi tam jednak zwierzęcia. A jak już o zwierzętach mówimy, mamy także kota. A raczej Kota. Sam fakt, że nie ma on imienia to przypomnienie, że Holly nie chce, aby nic ja łączyło. Nie chce należeć do nikogo. A sam tytułowy Tiffany? Tu nasza idaelana wizja domu, miejsca, które nigdy nie będzie realne, ale jednak wciąż go poszukujemy.

Ale nie można oddawać serca dzikim stworzeniom: im bardziej się je kocha, tym silniejsze się stają. Mają siłę, żeby uciec do lasu. Albo polecieć na drzewo. A wreszcie wzlatują pod niebo. I tak to się kończy, panie Bell. Jeżeli pokocha pan dzikie stworzenie, już zawsze będzie się pan wpatrywał w niebo.



Wymowa tego opowiadania jest więc jasna. Kolejna dosyć istotną różnicą między ekranizacją, a książkowym oryginałem jest zakończenie. W filmie, oczywiście finał typowo hollywoodzki. Książka natomiast, po raz kolejny udowadnia, że Holly to dzikie stworzenie. Wylądowała na drugim końcu świata z żonatym mężczyzną, kolejnym, którego nie będzie mogła mieć. 

Mam wrażenie, że przez film opowiadanie Capote'a zostaje zdegradowane do rangi uroczej opowiastki, a tak naprawdę kryje się za nim znacznie więcej. Gorąco zachęcam więc do lektury, niezależnie czy już obejrzeliście kultową produkcję z 1961 roku czy jeszcze nie mieliście przyjemności oglądać na ekranie przygód Holly.

PS: Nie pisałam ponad tydzień, bo jestem w nowej szkole i staram się tam odnaleźć

1 komentarz:

  1. O mój Boże *o* Jest książka i to w dodatku taka cudowna. Muszę się w nią zaopatrzyć.

    OdpowiedzUsuń