I gdzie jest śrubokręt? Parę słów o dziewiątym sezonie

Kolejny sezon. Co dopiero pisałam o poprzednim z niecierpliwością wyczekując kolejnych przygód Doktora, a teraz znów obejrzałam odcinek finałowy i przyjdzie mi czekać jeszcze dłużej niż wcześniej. Nie muszę chyba przypominać, że spoilerów będzie co nie miara.

Dziewiąty sezon Doktora Who to kontynuacja naszych przygód z Dwunastym Doktorem i Clarą Oswald. Tą ostatnią prawdopodobnie spotykamy tu po raz ostatni. Ale o bohaterach trochę później. Oglądając najnowszą serię, czułam się podobnie jak przy sezonie poprzednim. Miło oglądać powrót Doktora, wrócić do tego świata, ale ta seria nie była odkrywcza, ani wciągająca i wydaje mi się, że gdybym swoją przygodę z Doktorem zaczęła od Dwunastego, ani seria ósma, ani dziewiąta nie zachęciłyby mnie do oglądania.

Nie ma tu tych odcinków, które same w sobie są małym arcydziełem, jest za to masa tropów, które prowadzą i łączą się w odcinku finałowym. Steven Moffat postanowił zrobić ostatni odcinek, w którym te wszystkie wskazówki i zdarzenia nabiorą sensu. Ostatni odcinek był więc ciekawy, ale kosztem całej serii, co zupełnie mi się nie podobało. Dodatkowo, kiedy nawet mówię, że historia z danego epizodu mi się podobała, nie jest to samo zainteresowanie, co przy Dziewiątym, Dziesiątym czy Jedenastym Doktorze. Nie porywa mnie to, nie sprawia, że uczucie, jakim darzę ten serial, na nowo mnie wypełnia. I dlatego jestem zawiedziona.

Seria zaczyna się dwuodcinkową historią z Uczeń magika i Pupilek wiedźmy. Dosyć ciekawa historia Davrosa o jego przeszłości związanej z Doktorem. Najbardziej jednak zapadła mi w pamięć Clara jako Dalek. Po pierwsze, było to odwołanie do sezony siódmego, kiedy to pierwszy raz natknęliśmy się na Impossible Girl. Bezsilność dziewczyny, aby się uwolnić i wyjaśnić Doktorowi, że to ona była odczuwalna i choć Missy starała się oszukać Doktora, on nie dał się, znał swoją towarzyszkę i przyjaciółkę zbyt dobrze. Kolejne dwa odcinki również tworzą jedną historię. Pod powierzchnią i Cisza przed potopem. Tu zaplusowały postacie. Ekipa z podwodnej bazy była grupą ciekawych ludzi, ale oczywiście bez tragicznych śmierci nie mogło się obyć. Lubię, kiedy czasoprzestrzeń w Doktorze robi się skomplikowana, a on sam przenosi się to w przeszłość, to w przyszłość. Odwołanie do paradoksu i zapętlenia podczas podróży w czasie też mi się więc podobało. Dziewiąta seria wprowadziła nam nową ciekawą postać, Ashildr. Poznajemy ją w odcinku Dziewczyna, która umarła, który jest chyba moim ulubionym. Świat wikingów, interesująca potyczka z obcą cywilizacją, a do tego nieco pięknych przemyśleń Doktora. Kobieta, która przeżyła to kolejne spotkanie z Ashildir, która teraz mówi na siebie Me. Ten odcinek podobał mi się mniej. Jeśli chodzi Inwazję i Inwersję Zygonów, już trzecią dwuodcinkowej opowieści w sezonie, co jak dla mnie jest liczbą zbyt dużą, jedyną rzeczą, na którą chciałabym zwrócić uwagę jest powrót Osgood, największej doctorowej fangirl i mistrzyni cosplayu Po nawiązaniach do Czwartego i Jedenastego Doktora, tym razem postanowiła zainspirować się Piątym, Szóstym, Siódmym i ich pytajnikami. Nie potrafię powiedzieć dlaczego, ale Nie zaśniesz już nie za bardzo przypadło mi do gustu. Nie chodzi o to, co było, ale raczej czego nie było. Historia ani mnie nie poruszyła, ani nie rozbawiła. Dochodzimy do odcinka Zmierz się z krukiem, z którym mam problem. Z jednej strony poruszające zachowanie Clary i poświęcenie bohaterki, z drugiej jednak niedosyt. Mamy tajemniczą ulicę, na której mieszkają kosmiczni imigranci. Pomysł ten można było wykorzystać zupełnie inaczej, nie tylko jako tło do historii, ale też powiedzieć, pokazać coś więcej, bo był to taki nierozwiązany kłopot. W Darze niebios występuje tylko Doktor. Ciekawa idea zamknięcia go, a także  pokazanie determinacji postaci, ale przyznam szczerze, odcinek mnie nudził. I wreszcie, finałowy odcinek Z piekła rodem, gdzie wracamy na Gallifrey i odkrywamy, co tak naprawdę stało się z Clarą. Tak jak już wcześniej mówiłam, podsumowanie sezonu było ciekawe, ale ucierpiały na tym poprzednie odcinki.

Mężowie River Song, odcinek świąteczny zasługuje natomiast na osobny akapit. Trzeba go oddzielić od mocno przeciętnego sezonu, bo moim zdaniem epizod ten był epicki. Mogę powiedzieć, że to jeden z najlepszych odcinków świątecznych, który potrafił mi udowodnić, że Dwunasty Doktor potrafi tak jak swoje poprzednie wcielenia chwycić mnie za serce. Czyli moja ocena ostatnich dwóch sezonów nie wynika z braku sympatii do aktora (ulżyło mi), a scenariusza (to mnie martwi). Dwunasty i River to idealna para. Dialogów pomiędzy nimi aż miło się słucha, potrafią rozbawić i zasmucić. Do tego słodko-gorzkie zakończenie. Więcej takich historii, poproszę. Ach, ni o Doktor z River wyglądają razem cudnie. Piękne arty znajdziecie tutaj i tutaj.

Clara, Clara, Clara. Nie lubiłam tej postaci, ale stopniowo zdobywała moją sympatię, dlatego też czuję się zraniona, że była to bohaterka ciągle ignorowana w tym sezonie. Niby Doktor nie może bez niej żyć i zrobi wszystko, aby ją ratować, ale w poszczególnych odcinkach ma się wrażenie, że stoi ona obok Doktora, tylko po to, aby miał z kim rozmawiać. Nie wprowadzono jej wątku, nie dowiedzieliśmy się o niej niczego nowego. Cieszę się natomiast ze sposobu, w jaki zakończyli jej wątek. Pożegnała się z Doktorem, ale to nie musi być jej koniec, zyskała natomiast nową towarzyszkę, Ashildr i w sumie jestem bardzo ciekawa, jak wyglądają przygody dziewczyny, która żyje pomiędzy dwoma uderzeniami serca (swoją drogą, to bardzo poetyckie) i tej, która nie może umrzeć.

Ashildr, aka Me też zasługuj na parę zdań. Wiele osób oczekiwało na występ Maisie Williams. Nadal nie wzięłam się za Grę o Tron, więc po prostu byłam ciekawa nowej bohaterki. Zarówno jej historia, jak i charakter spodobały mi się. Jest nieoczywista, czasem przyjaciółka Doktora, czasem wręcz przeciwniczka. Mam nadzieję, że spotkamy ją jeszcze (i jakby przy okazji wspomniała, jak tam jej z Clarą, umarłabym ze szczęścia).

A teraz pora porozmawiać o największej kontrowersji w serii. Przepraszam bardzo, ale czy ktoś postanowił zrobić mało zabawny żart, wprowadzając okulary soniczne? Odetchnęłam z ulgą, gdy pod koniec sezonu Doktor odzyskał w końcu kultowy śrubokręt. Serial ten to ciągłe zmiany, Doktora, jego towarzyszy, otoczenia, niektóre rzeczy powinny jednak pozostać, na przykład TARDIS w formie niebieskiej budki czy soniczny śrubokręt właśnie. Z tego co się orientuję, okular wywołały sporo kontrowersji wśród fanów, dlatego cieszę się, że twórcy opamiętali się i zwrócili Doktorowi jego znany i lubiany przyrząd.

I to by było na tyle. Teraz możemy tylko czekać. W Krakowie w marcu będzie Whomaniakon, konwent poświęcony tylko Doktorowi, na który oczywiście się wybiorę. Bycie fanem to ciągłe czekanie... Z chęcią poznam Waszą opinię na temat najnowszego sezonu DW, dlatego nie wstydźcie się komentować ;)





1 komentarz:

  1. Z tej serii obejrzałam zaledwie połowę odcinków i dlatego 9. sezon mi się podobał - epizody, które oglądałam polecała mi siostra.
    "Pod powierzchnią" i "Cisza przed burzą" stały się jedną z moich ulubionych historii Doctorowych (przez postaci drugoplanowe, smutno mi po fajna bohaterka umarła, ale cieszę się z powodu szczęścia aktualnie mojej ulubionej Doctorowej pary), chociaż zgadzam się co do większości zarzucanych mu uwag - że gdzieniegdzie akcja rozciągnięta, a Clara taka jakaś... no nie wykazała się szczególnie.
    "Mężowie River Song" bardzo mi się podobali, chociaż odcinek zupełnie nie w moim stylu.
    No i mi okulary akurat totalnie nie przeszkadzały ;)

    OdpowiedzUsuń