Ja już nie wracam, czyli Ann i Anglia

Ann i Anglia. Te słowa bardzo ładnie obok siebie wyglądają. Bardzo ładnie. Tak jak obiecałam, mam dla Was małe sprawozdanie z mojej absolutnie cudownej wycieczki do ojczyzny Sherlocka Holmes'a, Harry'ego Pottera, Beatlesów, Pana Darcy'ego i Doctora Who.

To mój drugi raz w Londynie. Po raz pierwszy odwiedziłam go trzy lata temu. Była to o tyle przełomowa wycieczka, że nagle z osoby, który nie znosi uczyć się języków, zrobiłam się ich miłośniczką. To dzięki temu z własnej chęci zaczęłam uczyć się angielskiego. Druga wizyta w Wielkiej Brytanii miała trochę inny wydźwięk. Trochę była rodzajem sprawdzianu, ale również utwierdzeniem mojej miłości do tego kraju.

Nie będę rozpisywać się o każdym dniu, ale po prostu wspomnę o rzeczach, których wcześniej nie widziałam i które zrobiły na mnie największe wrażenie.

I znowu najładniejsze zdjęcie z wyjazdu jest tyłem.
Podejrzewam, że chyba jestem niefototgeniczna.
Po pierwsze. Oxford. Wiem, że nie jestem oryginalna i każdy się zachwyca tym uniwersyteckim miasteczkiem, twierdząc, że kiedyś będzie tam studiować. Ja tak nie twierdzę. Prawdopodobieństwo, że miałabym na tyle odwagi wyjechać, a do tego trudności w dostaniu się... W każdym razie Oxford zapiera dech w piersiach. Chodzi mi tu zarówno o architekturę, atmosferę, ale i masę pozytywnych niespodzianek. Oprowadzał nas były student właśnie Oxfordu i co chwila zatrzymywaliśmy się w miejscu, gdzie kiedyś często można było spotkać Lewisa Carrolla, J.R.R. Tolkiena, C.S. Lewisa, Oscara Wilde'a. A to dopiero początek długaśnej listy. Po prostu czułam się otoczona literaturą. W czasie wolnym wyciągnęłam przyjaciółkę na poszukiwania pubu Eagle & Child, który to słynny był ze spotkań Inklingów. Przybyłam, zobaczyłam, zdjęcie zrobiłam!

No i później się człowiek dziwi, dlaczego wszystkich
zachwyca Oxford.
Kolejnym naprawdę magicznym miejscem, które miałam okazję zobaczyć na własne oczy było Stratford-upon-Avon. Kojarzy się ono z jednym nazwiskiem. William Shakespeare. To tu się urodził i tu również zmarł. Samo miasteczko jest po prostu jak z obrazka i po cudownie spędzonym dniu, nawet jeśli poprzedzonym trzema godzinami jazdy, nie chciałam wyjeżdżać. Miłym bonusem był sklep przy głównej ulicy, na wystawie którego stał... Naturalnej wielkości Dalek! Czy kogoś to dziwy, że moja euforia powiększyła się wtedy stukrotnie?

To tu urodził się Szkepir, facet miał rozmach od początku
Trzecim i ostatnim miasteczkiem, jakie zwiedzaliśmy, bo nie tylko w Londynie spędzaliśmy czas, jak już zdążyliście zresztą przeczytać, był Windsor. Nie to nie tylko zamek, ale absolutnie czarująca mieścinka. Co prawda pogoda nie dopisała i pod wieczór zrobiłam się dosyć agresywna (było mi zimno i mokro, zrozumcie). Ale jazda na górnym piętrze nieosłoniętego double-deckera podczas ulewy to chyba wspomnienie, które długo ze mną zostanie. Zwłaszcza, że jęki, gdy woda wpadła do rękawa łączyły się z ciągłymi wybuchami śmiechu. Ach, i co najważniejsze widziałam Eton. Niestety sezon wakacyjny nie sprzyja szukaniu męża.

To już się zaczyna robić bezczelne,
jaki Windsor jest śliczny
Choć jednak wszystkie te trzy miasta bardzo chciałam zobaczyć, chyba nie zdziwi Was fakt, że moim głównym celem było Harry Potter Studio. Płakałam, a zaraz potem śmiałam się, byłam po prostu pod ogromnym wrażeniem. Ilość zgromadzonych przedmiotów, makiet i kostiumów powalał. Do tego możliwość zobaczenia własne oczy tego, co kojarzyło się tylko z ekranu. I choć oczywiście zdawałam sobie sprawę, że sukienka Luny naprawdę istniała, ujrzenie jej na własne oczy było niewiarygodne, bo... No jednak film i prawdziwe życie to dwie różne sprawy. Tego dnia mogłam się jednak poczuć się częścią tego pierwszego.

Nie chcę obrazić hipogryfa, bo skończę jak Malfoy.
Nie wstawię zdjęcia ilości książek, które wyłowiłam z różnorodnych księgarni ani wielkiej torby, którą wyniosłam ze studia Harry'ego, bo aż mi wstyd, ale cóż poradzę? Na takim wyjeździe było oczywiste, że pieniądze się nie będą mnie trzymały.

Bonus: w Stratford był Dalek,
a w Londynie znalazłam Tardis.
Londyn mnie kocha
Mam szczera nadzieję, że do Wielkiej Brytanii wrócę wcześniej niż później, a z całej wyspy moim podróżą z marzeń byłaby Szkocja ze stolicą Edynburgiem na czele. Od jakiegoś pół roku mam obsesję na jej punkcie (ostatnio tańczę w pokoju z moim nowym nabytkiem, szkocką flagą), ale żeby nie było, że juz wróciłam do Polski, a mi mało: tak mało, bo podróży nigdy za wiele!

3 komentarze:

  1. Jej, zazdro!
    Ja się wybieram do Londynu pierwszy raz pod koniec tych wakacji, ale raczej nie uda mi się nawet pojechać do Stanford (aaaa, zazdro tysiąc, aaaa Szekspir!!!!), a co dopiero do studia Harry'ego Pottera.
    Uwaga od czapy, ale masz ładne włosy :)
    O Oksfordzie też marzę (w sensie obejrzenia, nie studiowania) i oj, podkusiłaś. Kurda, może się uda chociaż cokolwiek zobaczyć! (Oprócz Benia, bo to już pewne, yay!)

    OdpowiedzUsuń
  2. Grr, skasował mi się przez przypadek taki piękny, soczysty komentarz. :D W tym roku byłam pierwszy raz w Anglii (głównie w Londynie) i mogę stwierdzić miłość od pierwszego wejrzenia w tym kraju. Udało mi się również być w studio Harry'ego Pottera i kiedy tam weszłam to po prostu oniemiałam z zachwytu (jestem ogromną fanką Harry'ego), czułam się jak w swoim królestwie i w ciągu całej wycieczki zdecydowanie tam wydałam najwięcej pieniędzy. :D Byłam też w Oxfordzie i mnie zafascynował nie tylko uniwersytet (oczywiście nie zaprzeczę, że był imponujący, choć niestety kiedy ja byłam to akurat były egzaminy i nie można było wejść bliżej tego głównego wejścia, ogólnie podobno można nawet zwiedzać w środku), ale również ogólnie ten styl gotycki, tą atmosferę, ten piaskowy kolor budynków, no i wiadomo biblioteka Bodlejańska, druga największa w Wielkiej Brytanii, z zasobem 7 milionów KSIĄŻEK! Coś w sam raz dla książkoholika. W Windsorze też byłam i też mi się bardzo podobało, szczególnie trawniki, ogólnie zwróciłam na nie uwagę we wszystkich miejscach, których byłam i stwierdzam, że wszędzie były one baaardzo zadbane i to też mnie urzekło.Do Stratford-upon-Avon jeszcze nie dotarłam, ale myślę, że za niedługo zrealizuję ten plan, tak samo jak Szkocję, z Edynburgiem na czele i Glasgow na boku.:D Zbieg okoliczności, bo właśnie moja siostra pojechała tam na wakacje i z jej chwilowych relacji wynika, że pomimo ciągłego i nieustępliwego deszczu było warto! ;) a tak jeszcze na chwilę do Anglii wracając to polecam też Stonehenge, Greenwich (z tej górki, na której jest położone obserwatorium są przepiękne widoki) i KONIECZNIE Warwick :D (jest tam też taki jakby dom strachu Dungeon, widziałam go też w Londynie obok Sealife - oceanarium, do którego też warto pójść, ale kiedy jest więcej czasu, bo ogólnie są tam same ryby, pingwiny, żółwie i rozgwiazdy i jakiegoś ogromnego szału i efektu "wow" nie ma). To takie małe propozycje ode mnie. ;) Tak jak napisałaś podróżowania nigdy za wiele!
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja także kocham Anglię, a Ty wszystko tak pięknie ujęłaś. Znalazłam Cię po poście Ali na "Wiosennych deszczach" (czy dobrze to odmieniłam?), zaobserwowałam i nie żałuję :D Masz świetnego bloga, jedyne, do czego mogę się przyczepić, to rozmiar czcionki, bo preferuję trochę większe, a ten przeszkadza nieco w czytaniu. ;-; Ogółem blog cudowny, tak samo jak post, aż zazdroszczę Alicji za nominację :D
    Pozdrawiam i życzę weny! :)

    OdpowiedzUsuń