O realizowaniu się artystycznym

Nie jestem jak Botticelli, Degas czy Monet. Nigdy nie stworzę arcydzieła. Nigdy nie wstrząsnę światem sztuki i nigdy nie będę usatysfakcjonowana, z tego co stworzyłam. Patrząc na rysunki internetowych artystów zastanawiam się, jak to jest możliwe, że im tak wszystko fantastycznie wychodzi. U mnie niezależnie od ilości prób kartka zapewne wyląduje w koszu. Ale jednak kocham to. Rysować, malować, czasem zdarzy mi się nawet rzeźbić i tworzyć wszelako pojęte rękodzieło.

Rysuję od kiedy pamiętam, a od paru dobrych lat chodzę również do pracowni plastycznej. Wracając niedawno do domu z pracą, nad którą siedziałam trzy tygodnie pod pachą poczułam nagle taką radość i satysfakcję, że gdy wróciłam do domu postanowiłam zrobić o tym wpis.

Owa wcześniej wspomniana satysfakcja nie wynikała jednak ze skończenia samej pracy, a raczej radości z aktu tworzenia. Powiem szczerze, mam kłopoty z radzeniem sobie ze stresem. Jeśli na głowie mam dużo na głowie, ktoś powie mi coś niemiłego i tak dalej, mam ochotę wrócić do domu, zawinąć się w koc i płakać dopóki mi łez zabraknie. Czasami czuję się otoczona lub pchana na przód, ale nie potrafiąca nadgonić tego wszystkiego. Brzmi to może abstrakcyjnie, ale jedno powiem. To nie jest miłe uczucie. Dopiero w takich sytuacjach jednak przekonuje się jak bardzo pomaga mi realizowanie się artystyczne.

Zwyczajne pozbawione sensu bazgroły na kartce, jakieś konkretniejsze kształty oddające mój nastrój albo po prostu wzorowanie się na jakiś dziełach innych autorów. Sam akt tworzenia czegoś nowego, dodawania czegoś od siebie do świata, nawet jeśli świat ten o tym nie wie i prawdopodobnie nigdy się nie dowie jest dla mnie ideą tak cudowną, ponieważ sprawia, że czuję się troszkę bardziej ważna. Poza tym, jestem introwertyczką. I co ma jedno do drugiego, zapytacie. A tak się składa, że bardzo dużo. Większość swoich myśli i masę emocji kryję przed innymi. Te wszystkie przeżycia czasem nagromadzaja się tak, że w jakiś sposób muszę to wszystko z siebie wydusić. Albo przelać na papier. Nie znaczy to może, że będąc wściekła narysuję scenę wojny, to nie działa tak prosto. Ale w jakiś sposób pomaga.

Tworzenie to dla mnie ucieczka od świata, ale także przelanie tego co nim myślę na kartkę papieru, to dodanie czegoś od siebie. To naprawde super sprawa.

3 komentarze:

  1. Ja też chodzę na zajęcia plastyczne (od 3 klasy podstawówki) i widzę u siebie postępy, aczkolwiek na innych artystów patrzę ze sporą zazdrością - bo ja tu umiem przerysować reprodukcję, a tymczasem inni z głowy rysują takie cudeńka...
    Te dwie godziny w tygodniu to też super czas odstresowania, odpoczynku od szkolnych zajęć i śmiania się z głupich żartów grupy ^^
    Ostatnio ku własnemu zaskoczeniu wygrałam rysunkiem szkolny festiwal artystyczny :-) Wiem jednak, że raczej nie miałabym szans w poważniejszym konkursie :D
    Jaka jest twoja ulubiona technika? Ja ostatnio zaprzyjaźniłam się z piórkiem, natomiast oleje to zdecydowanie nie moja bajka :"")

    OdpowiedzUsuń
  2. Wiem, o czym mówisz. Ja mam tak ze śpiewaniem, mam godzinę zajęć tygodniowo i to w sumie one utrzymują mnie czasem przy życiu. Gdy stamtąd wychodzę, od razu nabieram energii i chęci do zrobienia czegokolwiek. Kocham śpiewać, kocham występować na scenie i chociaż nie jestem najlepsza, to sprawia mi to ogromną przyjemność i satysfakcję.
    Super jest mieć pasję. Naprawdę. Polecam.
    Wstaw kiedyś swoje rysunki, fajnie by było zobaczyć :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Kurczę, miałam napisać wpis na podobny temat, tylko czekałam na światło do zdjęć, a teraz jestem przez Ciebie zmuszona do "ukradnięcia" fotografii z darmowych banków, meh. Tak więc w sumie nic nie piszę w komentarzu, bo spoilers i w ogóle, ale popieram i bardzo chętnie zobaczę kiedyś twoje rysunki (jeśli je wstawisz ofc).
    PS: Twój sposób napisania tego posta strasznie przypomina mi styl pisarski mojej przyjaciółki i chociaż Cię to nie obchodzi, to piszę, bo mi się tak ciepło przez to zrobiło na serduszku podczas czytania.

    OdpowiedzUsuń