Podsumowując, o filmowej tetralogii słów kilka

Recenzja, albo raczej uwagi odnośnie Kosogłosa pojawiły się parę dni temu, a ja zdecydowałam, że warto by było napisać jeszcze co nieco o filmach ekranizujących trylogię Collins bardziej ogólnie.

Zacznijmy od tego może, że Igrzyska Śmierci są dobrą ekranizacją. W filmach pojawiają się wszystkie ważniejsze sceny, fabuła jest sensowna i w miarę wierna powieści. Oczywiście, Madge nie było, tak samo jak uciekinierek z Dystryktu Ósmego, ale rozumiem fakt, że film musi być zrozumiały i trzeba i ograniczyć niekiedy liczbę wątków i bohaterów. Co więcej, ogólny klimat serialowej trylogii został świetnie oddany w filmie. Ten mrok, nadzieja, strach, wszystko to czai się w zdjęciach, kolorach i muzyce na ekranie.

Jakiś czas temu miałam ze swoją koleżanką dosyć ciekawą dyskusję na temat Igrzysk właśnie. Ja co dopiero odświeżyłam sobie książkową trylogię, ona oglądała tylko ekranizację. Stwierdziła, że film jest strasznie hoolywoodzki. Problematyka świata, w którym rząd karze zabijać się dzieciom jest w ogóle nie rozwinięta. I tu niestety jest problem. Tak jak mówiłam, wszystkie sceny są niby takie jak być powinny, brakuje jednak narratorki z jej refleksjami i licznymi przemyśleniami. Czytałam książkę, więc znam Katniss, wiem, co sądzi, jak motywuje swoje postępowania, co jej w tej głowie siedzi. Film natomiast jest uboższy o tą całą głębię i w istocie jest pełnym okrucieństwa blockbusterem. Z tym, że twórcy nie mieli w sumie jak tego rozwiązać. Dodać ciągły głos Jennifer Lawrence, tłumaczący i wyjaśniający? Wtedy film stałby się audiobookiem z obrazkami. Jesteśmy więc w kropce.

Jak już o pani Lawrence mówimy, chciałam również poruszyć sprawę castingu i doboru aktorów. W sumie nie mam się tu do kogo nawet przyczepić. Oprócz jednej osoby i jest nią odtwórczyni głównej roli. Nie zabijcie mnie! Ja naprawdę bardzo lubię Jen, ale to nie jest moja książkowa Katniss. Zaczynając od faktu, że czytając o osobie o ciemniejszej karnacji i szarych oczach, miałam w głowie postać o ostrzejszych rysach i generalnie bardziej przypominającej Pocahontas niż Kopciuszka. Co nie zmienia faktu, że aktorka wykonała kawał niezłej roboty.

To podkład muzyczny w dużej mierze decyduje o atmosferze filmu oraz odpowiada za budowanie napięcia. I tu jestem jak najbardziej na tak, zwłaszcza przy dwóch pierwszych filmach. W trzecim piosenki zwarte w soundtracku straciły swój mrok i smutek, ale pojawiło się za to Drzewo Wisielców w wykonaniu Jennifer Lawrence, które prawie zrekompensowało Arianę Grandę w Kosogłosie. Zarówno Drzewo Wisielców, jak i kołysanka z pierwszego filmu są dla mnie najpiękniejszą muzyką z całej ekranizacji trylogii.

Strasznie krótki mi ten wpis wyszedł, ale na ten moment nie wiem, co napisać. Prawdopodobnie po publikacji tego posta w mojej głowie pojawi się tysiąc innych uwag, jakie mogłabym tu zamieścić, ale no trudno, tak już bywa.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz